Wiele lat temu zainteresował mnie trening mentalny. Przeczytałam wiele na ten temat i zaczęłam stosować głównie na sobie, co sprawiło, że udało mi się poprawić moje wyniki sportowe. 

Teraz po latach wyznając podejście do ćwiczeń bardziej w duchu Body positive (pisałam o tym tydzień temu. Jeśli jeszcze nie czytałeś/czytałaś, kliknij tutaj) zaczęłam jeszcze raz zastanwiać się nad moim stosunkiem do treningu mentalnego. Tym razem już od innej strony, ale wszystko po kolei…

 

Jak każdy zapewne wie składamy się z ciała i bardzo ogólnie mówiąc części mentalnej. Te części mocno na siebie nawzajem oddziałują. Jeśli ciało czuje się źle, boli, jest chore, to odbija się to również na psychice. Z drugiej strony często zdarza się, że stres na przykład przed egzaminem wywołuje biegunkę, która jakby nie było, jest objawem strikte cielesnym.

I tak w pewnym momencie uznano, że pomimo faktu, iż nasze ciało ma ograniczoną wytrzymałość, można ją poprawić poprzez odpowiednie nastawienie. I tym między innymi zajmuje się trening mentalny.

 

 

Na portalu psychologiasportu.pl znalazłam idealnie tłumaczący to fragment wypowiedzi Roberta Grabarczuka Trenera mentalnego i certyfikowanego coacha

Eksperci na całym świecie związani ze sportem oraz psychologią sportu są zgodni, że w przygotowaniu technicznym, taktycznym i fizycznym zbliżyliśmy się do granicy ludzkich możliwości. Natomiast miejscem, w którym sportowiec może szukać swojej przewagi nad rywalami jest sfera mentalna.

 

W jaki sposób ja stosowałam trening mentalny?

 

Na sobie:

Zakupiłam silikonową opaskę na rękę z napisem “I don’t stop when I’m tired, I stop when I done” (tłum. nie zatrzymuję się, kiedy jestem zmęczona. Zatrzymuję się, kiedy skończę). Zakładałam tę opaskę za każdym razem kiedy uprawiałam sport. Podczas jazdy rowerem, biegania, na siłowni czy podczas pływania. Za każdym razem kiedy odczuwałam zmęczenie i miałam ochotę przerwać trening powtarzałam sobie to zdanie z opaski. W głowie pojawiał mi się komunikat, że jeśli się zatrzymam ze zmęczenia, to przegram. Wygram jedynie jeżeli dokończę zaplanowany trening. A nawet lepiej, jeśli zrobię więcej niż zaplanowałam. Takie nastawienie pozwalało mi się odciąć od zmęczenia czy bólu pochodzącego z ciała i mogłam trenować dalej, pokonując kolejne swoje rekordy. Czyli pokonując samą siebie, bo w żadnych zawodach z innymi nie brałam udziału. Zawsze to była walka z samą sobą. Codziennie chciałam być lepszą wersją siebie. Lepszą niż byłam dzień wcześniej.

 

Na innych:

Aż łzy mi płyną do oczu kiedy zaczynam o tym pisać. Jest mi strasznie wstyd, że robiłam to innym. Ale jednak chcę się podzielić tutaj tym wspomnieniem, które jako pierwsze przychodzi mi do głowy.

Podczas zajęć grupowych Trening obwodowy, jedną ze stacji było ćwiczenie o nazwie Mountain climber (Bieg w pozycji deski). Miało być ono wykonywane jak każde inne przez minutę bez przerwy. Jedna z dziewczyn po bodajże niecałych trzydziestu sekundach padła i powiedziała, że już nie ma siły. Nie da rady dłużej wykonywać tego ćwiczenia. Wówczas uznałam, że udowodnię jej, że ma w sobie siłę potrzebną na jeszcze pół minuty. Stanęłam nad nią i ją dopingowałam. Podniosła się i zawzięcie ćwiczyła przez pozostałą część czasu. Pomimo braku siły i zmęczenia, byłam w stanie swoją motywacją zmusić jej ciało do jeszcze większego wysiłku. Wówczas byłam z tego dumna. Tak właśnie widziałam trenera. Osobę, która motywuje innych do takiej pracy, jakiej sami by nie wykonali. Miałam nawet bardzo mocne postanowienie wyszkolenia się na trenera mentalnego.

 

 

I teraz wracamy do początku. Czyli do tego, że składamy się z dwóch części. Wielokrotnie są one porównywane do jeźdźca na koniu. Koń to nasze ciało, natomiast jeździec to psychika, ego.

Istnieje możliwość, że jeździec chce od konia wciąż więcej i więcej. Jeśli dobrze wyszkoli swojego wierzchowca, to będzie on podatny na taką tresurę i będą wspólnie osiągać coraz lepsze wyniki. Jednak czy taki koń, od którego wymaga się cały czas pracy na granicy swoich możliwości lub nawet ponad swoje siły będzie żył długo w zdrowiu?

 

Takim podejściem charakteryzuje się sport zawodowy. Tutaj od liczby zwycięstw, zajętego miejsca zależy “pensja”, przetrwanie. Być albo nie być. W takim przypadku współpraca z trenerem mentalnym może znacząco polepszyć wyniki. Jednak wkraczając na tę ścieżkę trzeba być świadomym ceny jaką się za nią płaci. Eksploatację ciała ponad swoje siły, co w konsekwencji może się zakończyć niepełnosprawnością w całkiem młodym wieku.

Kiedyś pracowałam z zawodnikami różnych dyscyplin, głównie jako rehabilitant, więc wiem doskonale o czym piszę. Zakończyłam jednak wszelkie tego typu współprace, gdyż uznałam, że nie będę przykładać ręki do czyjegoś samookaleczania się. Owszem to jest ich zawód i zgodzili się na takie poświęcenie. Jednak pewnego dnia poczułam, że wkrótce nie będę mogła spojrzeć sama sobie w oczy w lustrze, jeśli będę to robić.

 

 

Jednak coraz częściej z treningu mentalnego w podobnym celu coraz częściej korzystają osoby zajmujące się sportem amatorsko. W zamian za lepsze wyniki uczy się trenować ponad swoje siły. Być ponad zmęczenie. I w takich przypadkach mówię osobiście zdecydowane NIE. Dla mnie sport uprawiany dla siebie powinien na celu mieć poprawę/utrzymanie zdrowia i sprawności. A to całkiem odmienna ścieżka niż dążenie do coraz lepszych wyników.  

 

 

 

I jeszcze druga strona medalu. Wiele osób ćwiczy bardzo zachowawczo lub w ogóle nie ćwiczy, nie jest w stanie trenować regularnie, zmotywawać się do ruchu dla zdrowia. Często dzieje się to również z rozmaitych blokad psychicznych. I wypadałoby się nimi zająć. Bez tego każda próba podjęcia aktywności psychicznej “na siłę” może być przemocowa wobec ciała.

 

Tylko tu powstaje moje pytanie: czy trener mentalny jest odpowiednią osobą do tego typu pracy?

 

Jeśli niechęć do ćwiczęć zaczęła się niedawno, brakło Ci motywacji z uwagi na jesienną aurą itp. to może to być całkiem niezły pomysł. Jeśli jednak Twój brak motywacji lub niezdrowe podejście do ćwiczeń trwa dłużej lub wręcz od zawsze i masz pewność, że ma ono źródło w Twojej psychice, to może warto przepracować to w procesie psychoterapii? Może przyczyny tkwią głębiej?

 

 

Podsumowując: 

Według mnie trening mentalny służący osiąganiu lepszy w wyników w sporcie jest ważnym elementem przygotować dla zawodowych sportowców. Nie mieszajmy w to osób, które chcą ćwiczyć amatorsko, dla siebie, dla zdrowia. 

 

 

 

I na koniec jeszcze jedna kwestia:

Jak to się stało, że ja zmieniłam moje podejście do ćwiczeń? W jaki sposób nauczyłam się nie zajeżdżać swojego ciała i mieć zgodę na lżejszy trening?

Tak naprawdę to cały czas uczę się tej zdrowej równowagi w kwestii treningów. Jednak najbardziej mi pomogły dwie rzeczy. TRE® (więcej na ten temat napisałam tutaj) oraz psychoterapia. Bez odzyskania, choć chyba w moim przypadku powinnam napisać nawiązania, kontaktu z moim ciałem, nie zaczęłabym czuć w trakcie treningów. I pewnie dalej bym przekraczała siebie, bo taki miałam wzorzec. Który ostatecznie udaje się zamienić w procesie psychoterapii.

 

 

P.S. W powyższym wpisie napisałam moje spojrzenie na trening mentalny w sporcie. Nie wypowiadam się na temat wykorzystania treningu mentalnego w innych dziedzinach źycia.

 

 

 

Leave a Reply