Od dłuższego czasu promuję, żeby podczas ćwiczeń słuchać sygnałów płynących z ciała. Jednak coraz częściej dostrzegam, że jest to nieprecyzyjne określenie, ponieważ zdarza się, że Ciało Kłamie! Owszem nie zawsze, ale obserwując moich klientów oraz siebie na treningach muszę przyznać, że robi to naprawdę często. Jak więc żyć? 😉
Zacznę od wyjaśnienia co według mnie oznacza określenie, że Ciało kłamie. Szczególnie w odniesieniu do treningów. Mianowicie bardzo często zdarza się, że aktywności fizyczne, które wybieramy i traktujemy jako najlepsze dla nas, ćwiczenia, które uwielbiamy wykonywać, są tymi, które nam najbardziej szkodzą.
Sama jestem tego przykładem. Przez trzydzieści pięć lat! rower był nie tylko moim głównym środkiem transportu, ale również najważniejszą rzeczą materialną jaką posiadałam. Przez większość tego czasu jazda na nim była moim ukochanym sportem. Jednak kilka miesięcy temu odrzuciłam rower. Dzięki temu pozbyłam się bóli menstruacyjnych, napięcia w mięśniach dna miednicy, kapturach i mięśniach brzucha oraz dużo łatwiej mi na co dzień, nawet nieświadomie, oddychać przeponą. Jeszcze nigdy nie miałam takiego luzu w biodrach i lędźwiach.
Dlaczego sport, który robił tyle złego mojemu organizmowi był moim ulubionym, dającym mi dużo przyjemności? Już śpieszę z wyjaśnieniem.
Posłużę się przykładem osoby, która ma pracę siedzącą, czyli spędza w tej pozycji zazwyczaj większość czasu każdego dnia. Zatem organizm uznaje pozycje siedzącą za najbardziej naturalna i wskazaną dla danej osoby. Jedne mięśnie się rozluźniają i wydłużają, a inne przykurczają, żeby z łatwością móc utrzymać, tę pozycję. I te zmiany mięśniowe będą bardzo skrupulatnie pielęgnowane. Ba! Będą mocno bronione przez organizm, bo przecież dzięki tym zmianom w mięśniach można utrzymać bez problemu jedyną właściwą i słuszną pozycję – siedzącą.
Zatem uprawianie aktywności czy też wykonywanie konkretnych ćwiczeń, w których możesz zachować swoją “naturalną”, siedzeniową postawę, w której możesz hołdować swoim przykurczom, będziesz odczuwać jako naturalne i najbardziej zgodne z Tobą. Co po części jest prawdą, ponieważ zgodne z najczęściej przyjmowaną przez Ciebie pozycją.
Natomiast jeżeli będziesz chcieć wykonać ćwiczenia, w których pracują (czyt. naprzemiennie napinają i rozluźniają) mięśnie, które masz nadmiernie przykurczone będziesz odczuwać jako nieprzyjemne. Nic dziwnego. Doprowadzenie zardzewiałej, usztywnionej sprężyny do stanu, w którym może pracować w całym zakresie, nie jest procesem super przyjemnym. Ani krótkim. Do takich mięśni należy podejść z delikatnością i cierpliwością. Zacząć od krótkiej pracy w małych zakresach, oddychając i pilnując, żeby nie przekraczać granicy bólu. Sprawdzając również czy ciało nie zaczyna się podczas ćwiczenia układać w taki sposób, żeby tylko nie pracować danym mięśniem.
Dlatego też nie zawsze należy wierzyć, że jeżeli dane ćwiczenie jest dla nas przyjemne, to dobrze nam robi. Najważniejsze jest nauczyć się jak odczuwalny jest dyskomfort rozciągania/pracy mięśnia, który jest przykurczony, a jak odczuwamy dyskomfort przekroczenia granicy. Do tego często potrzebujemy dobrego obserwatora, który dostrzeże, który ruch jest dla mięśnia prawidłowy, a który patologiczny.
I tu posłużę się kolejną anegdotką z mojego życia.
Jedenaście lat temu po wypadku, kiedy wjechał we mnie samochód, rehabilitowałam się sama. To znaczy, chodziłam regularnie do mojej lekarki rehabilitacji na terapię manualną. Mówiła mi również nad czym potrzebuję przez najbliższy czas popracować i to też robiłam pomiędzy wizytami. Natomiast przyszedł moment, kiedy należało popracować nad zrostami w mięśniach, które się naderwały w trakcie wypadku. Tym razem lekarka nie pozwoliła mi tego zrobić samodzielnie. Usłyszałam wówczas “Rozciąganie tych mięśni może dać odczucia podobne do tych, które czułaś tuż po wypadku, dlatego też jeżeli będziesz wykonywać te ćwiczenia samodzielnie, najprawdopodobniej będziesz unikać tych odczuć i nieświadomie zmieniać delikatnie pozycje, żeby tylko ich nie rozciągnąć. Dlatego też musisz te ćwiczenia wykonać pod okiem doświadczonego trenera-fizjoterapeuty, żeby nauczyć się, który dyskomfort jest tym dobrym, bo wynikającym z rozciągania, a który mówi, że robisz ćwiczenie nieprawidłowo.” I tak też zrobiłam. Skorzystałam z paru treningów u polecanej fizjoterapeutki. Jakież było moje zdziwienie, kiedy poczułam ten dyskomfort rozciągania mięśni ze zrostami. W pierwszym odruchu wychodziłam z ćwiczenia, bo byłam pewna, że robię sobie krzywdę. Potrzebowałam czasu, żeby małymi kroczkami przyzwyczaić się do tego, że ten dyskomfort jest bezpieczny.
To tez obserwuję na co dzień na treningach indywidualnych. Coś co mnie niesamowicie fascynuje. Jak nieświadomie układamy ciało podczas wykonywania ćwiczeń, żeby mięśnie które mamy przykurczone, nie musiały pracować. Żeby jak najbardziej zbliżyć się do pozycji, którą organizm uznał za “naturalną” i bezpieczną. Potrzeba czasu, cierpliwości, skupienia na ćwiczeniu, świadomości co powinno ćwiczyć, a nieraz i dobrego obserwatora z boku lub nagrywania siebie, żeby rozćwiczyć przykurcze i nauczyć organizm, że rozluźnienie ich nie jest zagrażające.